

Z czego to się bierze? Czy z tego, iż mniej mamy ludzi o zdolnościach ściśle matematycznych? A może chodzi o nieproporcjonalność, która wyraża się w liczbie stu humanistów na jedno miejsce pracy? A może jeszcze inna przyczyna?
Jedno, jak i drugie przypuszczenie jest autentyczne, wiadomo w granicach rozsądku. Studia ścisłe są cięższedo zaliczenia, przygotowane bardziej dla ludzi o zdolnościach do przyswajania dużej ilości cyfr, wykresów, wzorów. Umysł humanisty otwarty jest na emocje i estetyczne wrażenia, świat zaś widzi w sposób symboliczny, paraboliczny czy metaforyczny.
Ścisłowiec posługuje się konkretem, w jego pojęciu wynik to wynik, paradygmat prawdy lub fałszu, dla humanisty nie jest to takie jasne. Ścisłowiec bez problemu posługuje się pojęciami takimi jak: termistory ntc (termistory ntc), współczynnik rezystancji lub stała Boltzmanna. Dla humanisty to nie pojęcia, a zdania są najważniejsze, ich brzmienie, koloryt, podekscytowanie w nich obecne. Może właśnie dlatego, że humaniści są tak mało konkretni, nie emocjonują się bardziej namacalnymi dziedzinami.

Ścisłowiec musi zaprojektować most (nie jest istotne czy to kładka czy ogromny most na wielkiej rzece), musi stworzyć blok. Jest misja, jest efekt. Humaniści natomiast działają zupełnie odmiennie, nie dążą do celu, oni chcą brać udział w podróży, która nie ma celu. Dlatego być może omawiania nieproporcjonalność (wielu humanistów na jedno miejsce pracy) ujawnia trend wedle którego istnieje znacznie liczniejsza liczba osób o takim nastawieniu do życia, kreuje to klimat dla wielu bezrobotnych, skazanych na męczarnie w pośredniaku.
Jak te zagadnienia pojmować? Czy to nasz błąd? Naszych genów czy mózgu, a może wychowania? Wszystkiego po trochę, jednakże najistotniejsza zasada mówi, że nie można robić czegoś na siłę, tak więc prawdziwy humanista nigdy nie będzie autentycznym ścisłowcem. Musi wobec tego szukać własnej drogi na trudnym rynku pracy.